piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 2. Can a person have two faces?

 Emily
Nazajutrz troszeczkę ochłonęłam i postanowiłam przeprosić Margaret za to, że opuściłam zajęcia. Dziś Rose po mnie nie przyszła. Dlaczego? No cóż, postanowiłam wyjść sama, przecież nie jestem dzieckiem, któremu trzeba wszystko przypominać. Wyszłam na korytarz, nikogo nie było. Ruszyłam w stronę stołówki. Posiłek kolejny raz był już przygotowane. Jedynym niechcianym elementem śniadanie był pan B. Siedział naprzeciwko mojej tacy z jedzeniem. Szybkim i zdecydowanym krokiem podeszłam do stołu, chwyciłam tacę i zwróciłam się w kierunku innego siedzenia.
- Może tak dzień dobry? - Usłyszałam za sobą. On był taki irytujący, jeszcze powiedział to w dziwny sposób... z pogardą.
- Nie rozmawiam z nieznajomymi, przykro mi. - Posłałam mu fałszywy uśmieszek i zajęłam wcześniej wybrane miejsce.
- Ty wiesz kim jestem. - Powiedział nonszalancko przegryzając jabłko.
- Tak. Jesteś zapatrzonym w siebie egoistą, któremu wydaje się, że może wszystko.
- Chodziło mi o krótszą wersje... - Powiedział zdezorientowany.
- Dokładniej? - Ciągnęłam
- Justin Bieber. - Przegryzł wargę. Wstałam z krzesła, chwyciłam tacę, podeszłam do stołu tego nadętego prostaka.
- Oj przepraszam, nie znam nikogo takiego. - Próbowałam sprowadzić go na ziemię. Postawiłam naczynia na ich wcześniejszym miejscu i wyszłam ze stołówki. Ten baran nie był w stanie nic odpowiedzieć tylko uśmiechnął się i wrócił do jedzenia.
Ruszyłam wzdłuż długiego korytarza, chciałam odnaleźć Rose. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie wiem gdzie jestem, ponieważ skręcałam kilka razy, Byłam trochę zaniepokojona, ale nagle usłyszałam za sobą męski głos.
- Zgubiłaś się? - Tak mnie przestraszył, że aż podskoczyłam.
- Śledzisz mnie? - Rzuciłam. On zaśmiał się i podszedł do mnie bliżej.
- Widziałaś tą karłowatą blondynkę w białym fartuszku? - Domyśliłam się, że chodzi mu o Rose.
- Jak można być tak opryskliwym? Widzę, że sodóweczka uderzyła do głowy! - Naszą kłótnię przerwała właśnie pani Witty.
- Tu jesteście, wszędzie was szukam. Ale dobrze, stąd będzie bliżej. - Mówiła zdyszana.
- Gdzie bliżej? - Zapytał Justin.
- Zamknij się. - Chwyciłam kobietę pod rękę i dałam się poprowadzić. Bieber szedł za nami ze spuszczoną głową i rękoma w kieszeniach. Zatrzymaliśmy się pod salą 208. Rose otworzyła drzwi. Byłąm gotowa na wszystko, ale to co ujrzałam było dla mnie mega zaskoczenie. Sala 208 to zwykły pokój, najwyraźniej już zajęty, bo na łóżku siedział chłopak ze słuchawkami na uszach.
- Spencer! - Krzyknęła kobieta, nastolatek nie zauważył naszego przyjścia. Chłopak ściągną słuchawki i przywitał się z kobietą. Chyba byli sobie bliscy, ponieważ darzyli się bardzo ciepłym spojrzeniem.
- Okej, wasza praca na dziś to dotrzymanie towarzystwa Spencerowi. Jeśli jesteście na tyle inteligentni to oboje powinniście wyciągnąć z tego lekcje. - Poinstruowała nas tajemniczo i wyszła nie zważając na nasze zdziwienie i pytania. Zamknęła drzwi. Staliśmy jak wryci, nie wiedzieliśmy co zrobić. Widać, że chłopak też był trochę skrępowany, ponieważ uciekał wzrokiem po wszystkich kąt pokoju. Postanowiłam przejąć inicjatywę i ruszyłam w kierunku nastolatka. Wtedy Justin chwycił mnie za ramię i szepną do ucha:
- Uważaj na tego typa spod ciemnej gwiazdy. - Wyrwałam mu się.
- Cześć, jestem Emily. - Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę w stronę chłopaka.
- Cześć, Spencer. - Odwzajemnił mój gest.
- Mogę usiąść obok ciebie?
- Taa, jasne, siadaj. - Czułam jego zdenerwowanie, był taki uroczy.
- Czego słuchasz? - Zapytałam i założyłam jego słuchawki na uszy. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Uwielbiam tą piosenkę! Nie sądziłam, że spotkam kogoś kto słucha Marilyna Mansona. - Mówiłam przejmująco.
- No w sumie ja też, bo większość uważa to za...
- ... darcie mordy! - Powiedzieliśmy jednocześnie i wybuchnęliśmy śmiechem. Justin stał obrażony pod ścianą, nie obchodziło mnie to, tylko raz obdarzyłam go krzywym spojrzeniem i kontynuowałam rozmowę z Westem.
- A jaka jest twoja ulubiona piosenka? - Pytałam przejmująco.
- Hmm, po dłuższym zastanowieniu chyba This Is The New Shit.
- To niesamowite! - Przerwałam mu. - Moja też!
- Ty gości, uważaj na nią, bo się tam zaraz zgwałci. - Odezwał się Justin jak zwykle wyczuciem i taktownością.  Zerwałam się z miejsca, podeszłam do niego. Cisnąc palcem wskazującym w jego klatkę piersiową, naskoczyłam na niego:
- Ty nadęty pajacu! Ty jesteś taki...taki...ugh! - Nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa.
- Bezpośredni? - Usłyszałam z jego ust.
- Proszę?! Nie. Jesteś taki...taki...Do cholery jasnej, doprowadzasz mnie do szału! - Wściekłam się.
- Ekhem. -Chrząknął Spencer.
- Uważaj sobie. - Rzuciłam do Justina i wróciłam do tajemniczego chłopaka.
- Tak jest. - Usłyszałam za sobą. No nic, postanowiłam to zignorować.
- A ile tak w ogóle masz lat? I jak można wiedzieć, dlaczego tu jesteś? - Po chwili dotarło do mnie, że to chyba nie było trafne pytanie. Chłopak trochę zmizerniał i na chwilę spuścił wzrok. Gestem ręki zawołał Justina, aby usiadł z nami. Bieber zrobił to, choć niechętnie.
- Jestem tu przez największy błąd w moim życiu... - Urwał na chwilę. Żadne z nas się nie odezwało.
- Sięgnąłem po dragi... - W naszych oczach malowało się przerażenie.
- Sięgnąłem po dragi, wpadłem w nieciekawe towarzystwo i stało się...zacząłem brać. W porę się opamiętałam i zacząłem szukać pomocy. Sam bym sobie z tym nie poradził. Skierowali mnie na odwyk, a teraz trafiłem tu. Zostały mi jeszcze 2 miesiące odsiadki. - Umilkł. Zapadła niezręczna cisza, którą bardzo kulturalnie przerwał Justin:
- To już chyba przechodzi ludzkie pojęcie. - Wstał i kontynuował:
- Nie dość, że mam robić za jakąś sprzątaczkę to jeszcze zamykają mnie w jednej celi z pieprzonym ćpunem. Mam tego dość. Siema! - Trzasnął drzwiami. Kompletnie nie wiedziałam jak zareagować. Spojrzałam na Spencera, któremu zrobiło się najzwyczajniej w świecie przykro.
- Zabiję go! Spencer przyjdę do ciebie jutro, obiecuję! - On tylko potwierdzająco kiwnął głową. Gdy wychodziłam, kątem oka zauważyłam jak zakłada słuchawki i kładzie się na łóżku. Chciałam szybko dopaść Biebera. Jest! Dostrzegłam go.
- Zatrzymaj się! - Krzyknęłam. Justin stanął i odwrócił się. Podbiegłam do niego.
- Czego chcesz? - Zapytał z wyrzutami, chyba miał za złe, że śmiałam go zatrzymać.
- Jak mogłeś tak go potraktować?! Jeżeli naprawdę tak uważasz, to mogłeś to chociaż zachować dla siebie! - Opieprzyłam go.
- Kurde, rozejrzyj się dookoła! Jak to wszystko wygląda, nikogo tu nie ma. Zobaczysz niedługo zrobią z ciebie takiego wariata jak z tego ćpuna. - Mówił jakby chciał mnie przed czymś ostrzec.
- Ty już chyba całkiem na głowę upadłeś! Czy ty słyszysz co mówisz?! Zdajesz sobie sprawę, że przez taki zachowanie on może wrócić do nałogu!
- Ćpun zawsze pozostaje ćpunem. Jak chcesz to się w to baw, ale ja się z tego wypisuję. - Odszedł. Zdecydowałam, że chwilę poczekam i ochłonę. Gdy Bieber zniknął z mojego pola widzenia udałam się przed siebie. Uważnie przyglądałam się każdemu napotkanemu miejscu, aby po raz kolejny nie zabłądzić. Gdy widziałam już główny korytarz, zwolniłam tempo. Opuściłam głowę i dalej szłam w zamyśleniu. Z transu wyrwała mnie Margaret, na którą wpadłam, gdy ta wychodziła zza rogu.
- Przepraszam, nie zauważyłam! - Zaczęłam się tłumaczyć.
- Nic się nie stało. O! Emily to ty. - Szeroko uśmiechnęła się.
- Margaret, chciałam cie strasznie przeprosić za wczoraj, nie powinnam się tak zachować. Naprawdę przepraszam. - Wyjąkałam ze skruchą w głosie.
- Oj już dobrze, nic się nie stało. Każdy ma czasem gorszy dzień. - Uścisnęła mnie. Była bardzo sympatyczną kobietą.
- Ja już muszę lecieć, w końcu tu pracuję. - Zaśmiała się.
- Rozumiem, do widzenia. - Poszłyśmy w przeciwnych kierunkach.
- Margaret! - Zatrzymałam ją.
- Mów, byle szybko. Spieszę się. - Poganiała mnie.
- Wiesz może gdzie znajdę Rose, chciałam z nią pogadać.
- Rose? Rose? Powinna być w sekretariacie, ma dziś sporo papierkowej roboty. Musisz zjechać windą A na 1 piętro i naprzeciw są drzwi. Na pewno trafisz. A teraz muszę już iść. - Popędziła.
- Dziękuję! - Zawołałam. Pomyślałam, że lepiej będzie gdy pójdę na chwilę do pokoju i odpocznę. Choć nie wiem po czym. Chyba chciałam odreagować psychicznie.

Od razu rzuciłam się na łóżko i przytuliłam kwiecistą poduszę. najchętniej bym się już nigdzie nie ruszała. Zauważyłam, że w telefonie leżącym na rogu łóżka wyskakuje jakieś powiadomienie, to sms! Myślałam, że może Ashley się odezwała, ale to niestety mama. Nadal byłam na nią zła. Napisała: Mogłaś chociaż napisać czy już tam jesteś...Jakbyś chciała pogadać to dzwoń tylko w godzinach 14-16 w innym wypadku się nie dodzwonisz. Cześć. Mama, zawsze potrafi podnieść na duchu. Nie miałam ochoty jej odpisywać, ale kurde to moja matka, dlatego jedynie wysiliłam się na krótkie: Dotarłam, okej. Po chwili namysłu wybrałam numer do Ash. Po raz kolejny nie odebrała. Zostawiłam jej wiadomość na sekretarce: Ashley, co jest? Nie mogę się dodzwonić. Chcę pogadać Oddzwoń. Pa. Znowu byłam rozczarowana. Odpuściłam sobie dalsze próby nawiązania kontaktu i wyciągnęłam koszulkę z walizki, chciałam się przebrać. Wybrałam fioletową bokserkę na grubych ramiączkach. Po skorzystaniu z łazienki i zmianie górnej części garderoby, wyszperałam ładowarkę do telefonu oraz laptopa z całym okablowaniem. Podłączyłam oba sprzęty do kontaktu, miałam ochotę na wieczorne kino. Musiałam się pospieszyć, aby złapać Rose w sekretariacie. Chwyciłam plan budynku, na którym były zapisane kody do wind. Winda A...winda A. Jest! 24<kluczyk>6112. Kilkukrotnie powtórzyłam w myślach kod, odłożyłam kartkę i wyszłam z pokoju. Szybko i bez problemu dotarłam do odpowiedniej windy. Spojrzałam na przyciski zamontowane tuż obok, wyglądały jak szyfrowy domofon.
- Stać ich na jakiś skomplikowany system zabezpieczeń, a na jakąś głupią farbę już nie? - Pomyślałam. Zaczęłam wciskać guziki na ślepo i cały czas wyświetlał się Error, dopiero po chwili przypomniałam sobie właściwy kod.
- 24<kluczyk>6112 - Mówiłam do siebie. No to jedziemy na dół. Po wyjściu faktycznie zauważyłam znajdujące się naprzeciwko drzwi z białą tabliczką. Zapukałam nieśmiało. Chyba zrobiłam to zbyt cicho, ponieważ nikt nie odpowiedział. Lekko uchyliłam drzwi, przez szparę dostrzegłam siedzącą przy biurku Rose, wypełniającą jakieś dokumenty.
- Mogę? - Zapytałam śmielej.
- Jasne, wejdź. - Obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, podnosząc wzrok znad papierów.
- Już nie siedzicie ze Spencerem? - Dodała po chwili.
- Powiedzmy, że nie dogadali się z Justinem. - Próbowałam wybielić całą sytuację.
- Czasem tak bywa...Emily słuchaj, za jakieś 15, godziny zabiorę ciebie i Justina na rozmowę z naszym psychologiem. - Oznajmiła.
- Psychologiem?!
- Tak. My chcemy wam pomóc, a to, że wysprzątacie nawet cały ośrodek za dużo wam nie da... - Ta kobieta była niesamowita, taka serdeczna.
- No okej, ale ja tu w innej sprawie. Chciałam zapytać czy można by było zakryć czymś tą szybę w pokoju. To dla mnie trochę krępujące, sama rozumiesz. - Wytłumaczyłam.
- Dobrze, powiem Benowi, żeby założył tam roletę. - Obiecała.
- Chciałam jeszcze o coś zapytać...
- Tak?
- Dlaczego wszyscy mówią tu do siebie po imieniu, nawet do personelu? - To było coś, co zastanawiało mnie od samego początku.
- Działamy tu na przyjacielskich relacjach, to skuteczniejsze. Bardziej pomaga im się odtworzyć. - Wyjaśniła. Mówiła to z wielką pasją, widać było, że kocha to co robi i naprawdę zależy jej na tych ludziach.
- Tak właśnie przypuszczam...
-Dobrze, widzimy się za około 1,5 godziny. Ja muszę jeszcze wykonać telefon do pana Scootera Brauna. - Chyba powiedziała za dużo, bo na końcu syknęła i posłała mi dziwne spojrzenie.
- Do tego Scootera Brauna? - Oczywiście wiedziałam o kogo chodzi.
- I tak już zbyt wiele powiedziałam, zmykaj. - Zaśmiała się.
- Do widzenia! - Pomachałam jej, wystawiając język. Wróciłam do głównego korytarza, jak zwykle świeciło pustkami. Postanowiłam iść dalej. Zatrzymałam się na stołówce, gdzie dostrzegłam dwie tace z obiadem. Leżały naprzeciw siebie. Domyśliłam się, że to dla mnie i Biebera. Nie było go więc zajęłam miejsce, rozłożyłam papierową serwetkę na kolanach i wzięłam pierwszy kęs. Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu jakiegoś zegarka. Jest! Mały, stary, drewniany zegareczek wiszący na południowej ścianie. Wybijał godzinę 15:34. Po chwili zauważyłam Justina wchodzącego pewnym krokiem do środka, zignorowałam go. Miałam znikomą nadzieję, że zabierze posiłek i usiądzie gdzieś indziej. Niestety tak się nie stało. Zachowywał się jak gdyby nigdy nic.
- Co jemy? - Nawet nie odpowiedziałam.
- Rozumiem... - Przeciągnął, unosząc brwi.
- Jak ty w ogóle masz na imię, co?
- Może trochę grzeczniej, co? Emily... - Odpowiedziałam, myślałam, że po tym się ode mnie odczepi.
- A nazwisko jakieś posiadasz? 
- A co, chcesz sprawdzić, czy nie figuruję w jakiejś bazie danych jako kryminalistka? Dobrze. Rudd, przez dwa D. - Zmarszczyłam czoło.
- Spoko. - Po tym nasza rozmowa się urwała. Jedliśmy w milczeniu, gdy nagle Justin zaczął pod nosem śpiewać swoją piosenkę "Baby"  You know you love me. I know you care Just shout whenever, and I'll be there. You want my love. You want my heart. And we would never, ever, ever be apart...To było zabawne.
- Żartujesz sobie? Nucisz własne piosenki? Nie masz ich dość po tylu koncertach? - Zaskoczyłam samą siebie tym, że odezwałam się do niego jako pierwsza.
- Wiesz, lubię je. Are we an item? Girl, quit playing! We're just friends. What are you saying?! Said there's another and look right in my eyes. My first love broke my heart for the first time... - Śpiewał dalej.
- Jesteś niemożliwy. - Wystawiłam mu język, śmiejąc się.
- A ty potrafisz śpiewać? - Zapytał znienacka.
- Coś ty! W życiu! - Zaprzeczyła. Wtedy Justin zaczął nucić fragment "Beauty and a Beat" Cause all I need is a beauty and a beat. Who can make my life complete. It's all 'bout you, when the music makes you move. Baby do it like you do... i zatrzymał się w momencie gdy powinna wejść Nicki Minaj. Dał mi do zrozumienia, że mam przejąć jej rolę. Zanuciłam kilka wersów:
- In time, ink lines,bad b-tches couldn't get on my incline. World tour, it's mine, ten little letters, on a big sign. Justin Bieber, you know i'mma hit 'em with the E-ther. Bust out, weiner...
- Jest dobrze! - Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Czas płynął bardzo przyjemnie. Śmialiśmy się, śpiewaliśmy piosenki, jego oczywiście.
- Wiesz jak utrzymać debila w niepewności? - Zadał mi zagadkę.
- Jak? - Rzuciłam bez zastanowienia.
- Później ci powiem. - Roześmiał się.
- Wiesz co?! - Zabrałam mu frytkę z talerza. To było naprawdę miłe spotkanie. Straciliśmy poczucie czasu. W pewnym momencie usłyszeliśmy głos Rose:
- Emily, zabieram cię trochę wcześniej. Justin, przybył pan Scooter, macie 10 minut i wracam po ciebie. - Wtedy w drzwiach stanął krótko ścięty, elegancko ubrany mężczyzna. Wstałam z krzesła i poszłam za Rose, Justin z panem Braunem zostali sami.

Justin

Kiedy Scooter stanął w drzwiach ucieszyłem się, miałem nadzieję, ze mnie stąd zabierze. Niestety po wyjściu Emily i pani Witty, mój menadżer strasznie spoważniał. Podszedł do mnie i usiadł na miejscu Emily, spiorunował mnie swoim spojrzeniem.
- Co ty wyprawiasz Biebs? - Zrozumiałem, że nie jest zadowolony.
- O co ci chodzi? - Napradwę nie wiedziałem co ma na myśli.
- Czy choć raz nie możesz zachowywać się jak normalny dzieciak?!
- Może mi wyjaśnisz co ja takiego znowu zrobiłem?!
- Gwiazdorzysz Biebs, gwiazdorzysz! - Kompletnie zgłupiałem.
- Co?! - Jęknąłem.
- Dlaczego nie pomagasz tej dziewczynie? Słyszałem, że ta mała kobieta prosiła cię o pomoc przy dokumentach, to kazałeś jej się bujać. Obaj wiemy po co tu jesteś i czym to się może skończyć. Słuchaj na jakiś czas uciszyłem media, ale jeśli chcesz pogrywać tak dalej to okej. Tylko licz się z tym, że możemy nie przedłużyć z tobą kontraktu! - Widać było, że naprawdę się wściekł.
- Nie będę tu zapieprzał z mopem, Scooter!
- Nie wyprowadzaj mnie z równowagi! Ja teraz idę, a ty sobie to lepiej przemyśl. - Powiedział i szybko zerwał się z krzesła. Wyszedł...tak bez słowa. Chwilę siedziałem sam przy stole, ale zaraz pojawiła się Rose:
- Zbieraj się, idziemy. - Zawołała. Podszedłem do niej i starałem się dotrzymać jej kroku. Doprowadziła mnie do gabinetu z drewnianymi drzwiami.
- Co to ma być? Co to jest? - Byłem zaskoczony widząc tabliczkę z napisem Psycholog Michael Bern .
- Justin, to dla twojego dobra. - Wepchnęła mnie do środka.

Emily
W czasie gdy czekaliśmy na Justina, psycholog chwycił za dzbanek z wodą i ponalewał ją do szklanek. Usiedliśmy i w milczeniu oczekiwaliśmy Biebera. Zdążyłam dokładnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było bardzo przyjemne, na ścianie znajdowały się jasnobrązowe panele, wisiały na nich obrazki z roślinnymi motywami. Nadawały ciepła temu miejscu. Podłoga również była obita panelami, ale w ciemniejszym kolorze. Na środku pokoju leżał ogromny, okrągły, bawełniany dywan w kolorze kremowym. Na nim został ustawiony mały, szklany stolik do kawy. Wokół, którego znajdowały się trzy kanapy: 2 z czerwonej skóry, 1 z czarnej. Stały naprzeciw siebie. Po dokładnej analizie pomieszczenia usłyszałam otwierające się drzwi przez, które dosłownie wpadł Justin.
- O już jesteś chłopcze. Proszę siadaj. - Wskazał palcem na wolną sofę. Gdy ten zajął miejsce, doktor kontynuował:
- Nazywam się Michael Bern, jestem doktorem psychologii. Możecie mówić do mnie Mike, a raczej wolałbym abyście tak się do mnie zwracali. Okej, następna sprawa. Odbywacie tu karę, ale postanowiliśmy zorganizować wam taką sesję. Będzie odbywała się 2 razy w tygodniu, zrozumiano? - Zapytał. Oboje kiwnęliśmy głową.
- Okej. Najpierw musimy ustalić powód waszego pobytu tutaj. - Wyjaśnił, ale byłam pewna, że dobrze znał odpowiedź. 
- Emily, zacznij. - Oddał mi głos, wyciągając spod stołu notes i długopis. Kurde, dlaczego zawsze ja? Milczałam.
- Mów, mów. - Starał się mnie ośmielić. 
- No cóż...yyy. Spowodowałam wypadek samochodowy... - Urwałam, przewracając oczami.
- To wszystko? Nie sądzę. Mów dalej. -Powiedział pan Bern, nie odrywając wzroku od swojego notesu.
- No dobrze już dobrze! Jechałam bez prawa jazdy, pod wpływem alkoholu. Chciałam wyprzedzić, ale nie zauważyłam nadjeżdżającego samochodu i stało się. - Opowiedziałam na wdechu.
- Łał, tego bym się nie spodziewał. - Justin jak zwykle musiał dorzucić swoje 3 grosze.
- Dobrze Emily, pierwszym krokiem do zmiany jest przyznanie się do popełnionego czynu. - Usłyszałam z ust pana Michaela.
- Pieprzenie! Przecież nie jestem żadną alkoholiczką! Nie stoję przed sądem! - Oburzyłam się.
- Spokojnie, nerwy nic tu nie pomogą. Dobrze teraz ty Justin, co cie tu sprowadza? - Przekierował spojrzenie na Biebera. W sumie też byłam ciekawa dlaczego tu jest, nie miałam pojęcia co zrobił.
- Nie czyta pan gazet? - Zapytał arogancko. Chyba faktycznie jest takim prostakiem za jakiego go miałam.
- Tak się składa, że nie czytam. A więc...? - Pan Bern był nieugięty. Justin zarzucił ręce na szyję i wymamrotał coś pod nosem...


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć! No to mamy 2 rozdział. Jest trochę dłuższy, ale wydaje mi się, że taka długość jest odpowiednia. Co myślicie? Chciałam podziękować za wszystkie miłe komentarze! Czekam również na krytykę, ale taką konstruktywną! Spodziewaliście się czegoś takiego po Emily? A co takiego mógł zrobić Justin? Piszcie! W takim razie do następnego rozdziału! Serdecznie Was pozdrawiam! <3
Czytasz = Komentujesz!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 1. This place is some suspicious...

Po przyjeździe do ośrodka kierowca wystawił moje walizki i powiedział, że zaraz z ktoś po mnie wyjdzie. Tak też się stało. Moim oczom ukazała się drobna postura blondwłosej kobiety.
- Emily Rudd, zgadza się? - Zapytała wyciągając jakąś listę.
- Tak. - Odpowiedziałam rozglądając się wokoło.
- To jakiś żart? To wygląda jak psychiatryk! Ta obdrapana, biała farba, te stare, zielone okna... Co to ma być?
- A czegoś ty się dziewczyno spodziewała? Pięciogwiazdkowego hotelu? Bierz walizki i idziemy. - Po wejściu do środka przeszły mnie dreszcze, co za odrażające miejsce.
- Jak mam się do pani zwracać? - Zapytałam.
- Rose, tak mam na imię. - Odpowiedziała wyciągając jakiś świstek z kieszeni.
- To jest plan budynku, na ostatniej stronie zapisałam ci kod do wind oraz do kilku innych pomieszczeń. Z pewnością się połapiesz.
- No okej, ale może najpierw: gdzie jestem?
- To ośrodek dla zdemoralizowanej młodzieży. Ciesz się, że trafiłaś tu tylko w wyniku prac społecznych, a nie jako kolejny wychowanek.
- Aha spoko, czyli co? Mam rozumieć, że są tu jacyś popieprzeni nastolatkowie, którym nie wiadomo co może odbić? - Nie mogłam się powstrzymać, kobieta mnie przestraszyła.
- Spokojnie dziecko, przecież są wakacje. To, że odbywają tu karę nie znaczy, że są odcięci od świata. Większość pojechała do domu, do rodziny. - Wytłumaczyła mi.
- Większość?! - Ciągnęłam zaniepokojona.
- Zostało tylko kilka osób. Kochanie pamiętaj, że tu nie ma morderców czy jakichś innych zwyrodnialców. - Starała się mnie uspokoić, poklepując po ramieniu.
- No ja myślę...
- To twój tymczasowy pokój, zapraszam. - Powiedziała z uśmiechem otwierając przede mną drzwi.
- Przepraszam, mogę zostać sama?
- Jasne! Na lewo masz świetlicę, na prawo jest stołówka, w pokoju masz własną łazienkę. To tyle, przyjdę po ciebie jutro o 9.
- o 9?! No trudno, dobrze. - Westchnęłam zamykając drzwi za kobietą. Rzuciłam walizki na łóżko, po czym przysiadłam na nim i rozejrzałam się po pokoju. Nie było, aż tak źle, spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Pomieszczenie było bardzo przytulne w pastelowych kolorach, a takie lubię najbardziej. Wygodne łózko ze świeżą pościelą w kwiaty stało tuż przy ścianie. Obok znajdowała się biała szafa, a po drugiej stronie biurko. Stało na nim kilka przedmiotów, ale chyba były czyjąś własnością, więc postanowiłam ich nie ruszać. Jedyną rzeczą, która mnie denerwowała była podłużna szyba, przecinająca mój i sąsiedni pokój. Po jaką cholerę to? Trochę prywatności się należy. Niedługo poproszę kogoś aby to czymś zasłonił. Zbliżała się 20, postanowiłam wziąć prysznic i położyć się spać, byłam strasznie zmęczona. Weszłam do łazienki, położyłam moja kosmetyczkę na umywalce, po czym zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Chłodne krople wody spływające po moim nagim ciele pozwoliły mi trochę odetchnąć i zrelaksować się. Po skończonej kąpieli chwyciłam ręcznik i stanęłam przed lustrem, wyciągnęłam z kosmetyczki potrzebne rzeczy i zmyłam makijaż.
- Wytrzymam, to tylko 3 tygodnie, 3 cholerne tygodnie. - Mówiłam do siebie. Ubrałam się we wcześniej przygotowaną piżamę, a raczej t-shirt z nadrukiem i krótkie spodenki. Przełożyłam bagaż z łóżka na podłogę, wyciągnęłam telefon z walizki, zgasiłam światło i wskoczyłam pod kołdrę. Wybrałam numer do Ashley, ale nie odebrała więc wysłałam jej sms-a: Właśnie przywieźli mnie do psychiatryka. Na razie nie jest tak źle. Zobaczymy co będzie dalej. Jutro postaram się zadzwonić. Pa. Włożyłam komórkę pod poduszkę i zamknęłam oczy.

Budzik zadzwonił o 7.30, miałam półtorej godziny, aby doprowadzić się do porządku. Wykonałam poranną toaletę, a także poświęciłam 15 minut na gimnastykę, następnie poszłam się odświeżyć. Z walizki wyciągnęłam czarne rurki, biały t-shirt oraz zielone trampki - to był mój strój na dzisiaj. O 9 ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - Zawołałam.
- Emily, zapraszam za mną. Chwila! Jeszcze się nie rozpakowałaś? - Przerwała.
- Zrobię to później, chodźmy. - W pośpiechu zamknęłam drzwi. Rose zaprowadziła mnie na stołówkę, gdzie czekało już na mnie śniadanie. Było bardzo pyszne. Po posiłku dalej ciągnęła mnie za sobą. Przez kilka minut szłyśmy długim korytarzem, na którego końcu znajdowały się wielkie stalowe drzwi. Po raz kolejny ogarnął mnie lęk. Kobieta tworzyła je i oczom ukazała się sala treningowa. Na każdej ze ścian wisiały ogromne lustra, można było podziwiać się z każdej strony. W środku czekała już jakaś kobieta...
- Emily, to jest Margaret, będzie dzisiaj waszą opiekunką.
- Waszą? - Wyjąkałam ze zdziwieniem, przecież tylko ja tam byłam.
- Tak, waszą. Niedługo zjawi się chłopiec, który również ma do odpracowania parę spraw. Kolega nas poinformowała o swoim spóźnieniu, dlatego zaczniesz sama. - Wyjaśniłam.
- No dobra. - Wzruszyłam ramionami.
- To ja was zostawiam, miłej pracy Emily. - Powiedziała, odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Rose! - Zawołałam. - Poczekaj!
- Co się stało?
- Opowiedz mi o co chodzi z tym miejscem...
- Co masz na myśli? - Spytała.
- Ten budynek z zewnątrz odstrasza, jest taki obskurny, a w środku? Kompletnie inna bajka. Jak czterogwiazdkowy hotel. - Zaśmiałam się.
- Co ja ci mogę powiedzieć? Tak już jest i tyle, nie oceniaj książki po okładce. - Uśmiechnęła się.
- Mój tata tak mówił... - Posmutniałam.
- Dlaczego już nie mówi?
- On... on nie żyje, zginął w wypadku.
- O Boże, Emily. Tak mi przykro, nie miałam pojęcia, przepraszam. - Przytuliła mnie.
- W porządku, jakoś sobie poradziła. - Uśmiechnęłam się sztucznie, nie chciałam jej martwić.
- Wracaj do Margaret. Już, już śmigaj. - Poklepała mnie po plecach.
Margaret przygotowała dla mnie trochę środków czyszczących. Moim zadaniem było wyczyszczenie i wypolerowanie wszystkich luster, a ten Kolega specjalnie się nie spieszył. Aby nie tracić czasu wzięłam się do pracy. opiekunka cały czas mi się przyglądała, zaczęło mnie to powoli irytować. Na szczęście w pewnej chwili powiedziała, że zostawi mnie na chwilę samą, bo musi coś załatwić. Dla mnie to nawet lepiej. Po pewnym czasie byłam już zmęczona, a ręce odmawiały mi posłuszeństwa. Usłyszałam jak drzwi się otwierają i ktoś krzyknął:
- Jestem! - Był to męski głos, domyśliłam się, że to pewnie ten chłopak, który ma odbywać karę razem ze mną.
- Nareszcie, już myślałam, że będę musiała sama to robić. - Oznajmiłam nie odrywając się od pracy, tym samym nie wiedziałam z kim dokładnie rozmawiam.
- Nie przeszkadzaj sobie. - Usłyszałam. To był szczyt chamstwa, momentalnie zaprzestałam prac i odwróciłam się.
- Słucham?! Zdębiałam. Moim oczom ukazał się...Justin Bieber! A jednak kierowca mówił prawdę.
- Dobrze słyszałaś, nie mam ochoty na zabawę w sprzątaczkę. - Odpowiedział chamsko żując gumę.
- Jesteś bezczelny, co ty sobie wyobrażasz, że kim ty jesteś?!
- Słuchaj, przyjechałem tu tylko dlatego, żeby nie robić medialnego szumu. Nie mam zamiaru niczego tu dotykać, a co dopiero sprzątać z jakąś kryminalistką. - Nigdy nie spotkałam kogoś, aż tak bezczelnego.
- Kryminalistką?! Co ty o mnie wiesz człowieku?! Najlepiej będzie jak stąd wyjdziesz!- Krzyknęłam.
- Dobrze. - Odpowiedział drwiąco. Chwilę później słyszałam trzask drzwi. Szanowny pan B. opuścił salę, za moment wróciła Margaret.
- Poznałaś już Justina? - Zapytała.
- Pana Co to nie ja? Tak, poznałam. - Ze zdenerwowaniem wcisnęłam w dłonie kobiety ścierkę, którą myłam lustra.
- To taki sympatyczny chłopiec. - Rzekła.
- Tak, bardzo sympatyczny. - Rzuciłam na odczepne, wybiegłam z sali i resztę dnia spędziłam w pokoju w samotności. Próbowałam dodzwonić się do Ashley, niestety bezskutecznie...


-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć! No to mamy pierwszy rozdział! Jak wrażenia? Jak chcecie będę mogła tłumaczyć nagłówki. Chciałam powiedzieć, że strasznie się cieszę, że zostałam tak ciepło przyjęta. Tyle komentarzy i już 14 obserwatorów tylko po prologu! To mega motywujące! Dziękuję!
Jak tam pierwsze spotkanie Emily i Justina? Jak myślicie, dlaczego Ashley nie odbiera telefonu? Piszcie! Jestem już w trakcie tworzenia 2 rozdziału. Mam pytanie: rozdziały mogą być takiej długości? A może dłuższe/krótsze? Piszcie, bo ja to robię dla Was. Chciałam jeszcze zaznaczyć, że nadal pracuję nad wyglądem bloga, bo nie jestem do końca z niego zadowolona. Do następnego rozdziału! Bye! <3
Czytasz = Komentujesz!

czwartek, 11 lipca 2013

Prolog. Cause everything strats from something...

Pakowałam walizki, Ashley nerwowo przechadzała się po moim pokoju.
- Jeszcze wszystko da się odkręcić, nie musisz tego robić! - Próbowała mnie przekonać.
- Ash, ustaliłyśmy plan działania i trzymajmy się go. Masz za dużo do stracenia, a ja? Trudno, udźwignę to jakoś. - Z oczu mojej przyjaciółki popłynęły łzy, podeszłą do mnie i chwyciła za ręce:
- Emily posłuchaj, jesteś najwspanialszą przyjaciółką. Kto byłby w stanie coś takiego dla mnie zrobić? Nie wiesz jakie mam wyrzuty sumienia, ale może masz rację i tak będzie lepiej... - Nie mogła opanować potoku łez, przytuliłam ją mocno. Z dołu dobiegał głos mamy:
- Zaraz przyjedzie samochód z ośrodka, pospiesz się! - Chwyciłam mój bagaż po czym szybko zbiegłam na parter.
- Co, zadowolona jesteś z siebie?! Po co ci to było? Nie tak cie z ojcem wychowałam! - Obarczała mnie pretensjami.
- Nie możesz sobie darować, prawda?! Nie mieszaj do tego ojca, on nigdy by mnie tak nie potraktował. Wspierałby mnie, mimo wszystko! - Z podjazdu usłyszałam dźwięk trąbiącego samochodu. Mama z Ash pomogły mi załadować rzeczy do bagażnika, kolejny raz uścisnęłam koleżankę i wsiadłam do auta, wcale nie oglądając się na matkę. Uchyliłam szybę, kierowca ruszył. W ostatnich sekundach machałam im z okna.
- Jej ojciec teraz przewraca się w grobie!
- Gdyby tylko Pani znała prawdę...
- Jaką prawdę?
- Nieważne! Będzie lepiej jak już pójdę, do widzenia!
Droga do ośrodka mijała strasznie powoli. Byłam tak znudzona, że poprosiłam kierowcę o włączenie radia. Przewijał kolejno stacje po czym zatrzymał na najgorszej. W dzisiejszym notowaniu Top of the Top na miejscu pierwszym uplasował się Justin Bieber, kanadyjski piosenkarz z utworem "Believe"!
- O matko! - Westchnęłam w duchu.
- Czy mógłby Pan zmienić stację? Proszę! 
- A co, nie lubisz go?- Spojrzał się na mnie z dziwnym usmiechem.
- A jak można go lubić?! - Chyba go zaskoczyłam, bo popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Czyli ty jeszcze nie wiesz? No fajnie, fajnie cie urządzili. - Śmiał się
- Niby czego nie wiem? - Zapytałam lekko zirytowana.
- Mam zaszczyt poinformować cię, że gwiazda pop młodego pokolenia, Justin Bieber będzie odbywała karę w tym samym czasie i ośrodku co ty! - Drwił ze mnie, brzmiał jak ten popieprzony prezenter radiowy.
- Tak jasne, co jeszcze?
- Nie wierzysz? Przekonasz się jutro. - Po tej rozmowie przestałam się do niego odzywać, zdenerwował mnie.
- To jakich chory żarta - Myślałam.


 -----------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć! Oto początek mojego opowiadania. Zachęcam do dalszego czytania i szczerych opinii! Rozdziały będą pojawiały się co 4-5 dni, ale za to nie będą długie. Zapoznajcie się z bohaterami w odpowiedniej zakładce, która będzie cały czas aktualizowana! Let's go! Bye!